Polska polityka potrafi wzbudzać emocje większe niż pogoda przed żniwami. Przepychanki w Sejmie, konferencje prasowe, obietnice, które się sypią jak ziarno z przepełnionego silosu – wszystko to oglądamy z rosnącym zmęczeniem. Ale wśród tych wszystkich debat i krzyków coraz częściej zadajemy sobie jedno pytanie: gdzie w tym wszystkim jest chłop?

Nie ten wyimaginowany z PRL-owskich kronik, tylko ten prawdziwy – współczesny, z krwi i kości, który każdego dnia ogarnia swoje gospodarstwo, płaci składki, patrzy na niebo i słucha radia, zastanawiając się, co tym razem uchwalą „u góry”.

Chłop nie jest głupi. Chłop widzi.

Nie trzeba być analitykiem z Warszawy, żeby zobaczyć, że wieś często staje się kartą przetargową. Przed wyborami – pielgrzymka polityków do remiz i kółek rolniczych, obietnice dopłat, gwarancji skupu, walki o zboże, mleko, buraka i kartofla. A po wyborach? Różnie bywa. Niekiedy chłop zostaje sam – z kredytem na nowy ciągnik, z ceną skupu, która ledwo pokrywa koszty, z biurokracją, która dławi inicjatywę i z uczuciem, że znowu polityka go przeżuła i wypluła.

Ale dzisiejszy chłop już nie tylko narzeka przy płocie. Coraz częściej organizuje się, wychodzi na ulicę, pisze petycje, działa w związkach zawodowych. Bo wie, że jeśli nie będzie miał głosu, to inni przemówią za niego – i wcale niekoniecznie w jego interesie.

Zielony Ład i czerwone flagi

Jednym z gorących tematów ostatnich miesięcy była polityka klimatyczna Unii Europejskiej – tak zwany Zielony Ład. W teorii – piękna idea: bardziej ekologiczne rolnictwo, większy szacunek dla natury, zrównoważona produkcja. Ale w praktyce wielu rolników z Polski (i nie tylko) podniosło alarm: „Zielony Ład” to dla nas czerwony alarm.

Dlaczego? Bo nie można narzucać takich zmian odgórnie, nie słuchając ludzi, którzy codziennie żyją z ziemi. Nie da się wprowadzać zakazów i ograniczeń bez alternatywy i wsparcia. Nie da się mówić o transformacji, gdy ceny nawozów i paliwa szybują w górę, a jednocześnie nikt nie tłumaczy, jak z tego wyjść.

I chłop nie mówi, że nie chce się zmieniać. Ale chce zmian mądrych, rozłożonych w czasie, konsultowanych z tymi, którzy wiedzą, co to znaczy hodować, siać i zbierać. Bo rolnik nie jest wrogiem natury – jest jej częścią. Tylko trzeba z nim rozmawiać, a nie tylko decydować za niego.

Wieś nie jest jedną masą

Polityka ma też tendencję do traktowania wsi jako monolitu: „polska wieś myśli tak i tak”. A to bzdura. Wieś jest różnorodna – są tu młodzi rolnicy z dronami i starsi gospodarze z doświadczeniem większym niż niejeden ekspert w garniturze. Są tradycjonaliści i innowatorzy. Ludzie, którzy głosują na każdą partię z osobna – i tacy, którzy mają już wszystkiego dość.

Jedni chcą dopłat, drudzy wolności. Jedni walczą o małe gospodarstwa rodzinne, inni inwestują w wielkie agro projekty. A politycy, zamiast próbować zrozumieć tę różnorodność, wolą rzucić jeden hasztag, jedno hasło i liczyć, że „wieś kupi”. Ale dzisiejszy chłop już nie kupuje kota w worku. Czyta, ogląda, porównuje. I wie, że jego głos to coś więcej niż „plus jeden do mandatu”.

Czy chłop ma jeszcze przyszłość w polityce?

Z jednej strony – wieś wciąż ma siłę. To ogromna grupa wyborców, to ludzie, którzy są samowystarczalni, zorganizowani i wiedzą, co to znaczy pracować na coś własnymi rękami. Ale żeby wieś miała wpływ, musi być słyszana. Nie tylko przed wyborami. Musi mieć swoich przedstawicieli, nie figurantów. Ludzi, którzy rozumieją, że polityka nie kończy się na wiecu z mikrofonem, tylko zaczyna się przy biurku, przy pracy nad ustawą, przy rozmowie z rolnikiem.

Dlatego może pora, by chłop nie tylko patrzył na politykę – ale też w niej był? By mówił własnym głosem, a nie cudzym echem. By nie był pionkiem, tylko graczem.

Latest

Współczesny chłop – między gumiakiem a smartfonem!

Współczesny chłop – między gumiakiem a smartfonem!

Lektura